Serwis wspinaczkowy tworzony przez łojantów dla łojantów

Cassin X – dream

 Czyli dlaczego z Fiata warto zrobić Abarth’a.

    Wydawać by się mogło, że w kwestii technicznych czekanów wszystko zostało już wymyślone, kształt rączki, promień, styliska czy lekka głowica. Gdy wziąłem do ręki X – dreamy, przypomniały mi się jednak słowa Willa Gadda: „techniczne dziaby ewoluują szybciej niż żaby w radioaktywnym stawie”.

001

    Jako wspinacz śpiący z nomicami pod poduszką raczej sceptycznie spoglądam na coraz to nowsze, często przekombinowane kształty narzędzi. Tak też podszedłem do nowych X-dreamów. Pierwsze spojrzenie na dziaby i widzę rączkę jakby przypominającą pierwszą edycję fusionów, trzonek i głowice niby z nomica, a ostrze z avatara. No ale wygląd ma znaczenie w dobieraniu krawata do koszuli czy lakieru do paznokci, w drytoolu schodzi na ostatni plan.

    Pierwsze wspinanie miałem okazję zrobić na kieleckim lodospadzie i, o dziwo, zostałem pozytywnie zaskoczony. Wyprofilowanie dziaby w ułożeniu rękojeści „dry” (czekan ma możliwość ustawienia rączki także w pozycji „ice”) w miękkim kadzielnianym WI 2/3 spisywało się rewelacyjnie. Mimo lekkiej, aluminiowej głowicy ostrze penetrowało miękki lód niczym nóż steki podczas grilla u cioci Irenki, zaś wychodziło bardziej ochoczo niż student z wykładów. Precyzja uderzenia, zwłaszcza podczas wykańczania zamachu „z nadgarstka”, zwaliła mnie wręcz z nóg, aż chciałem krzyknąć „wreszcie dziaba idealna”.

002

    Dokładność X-dreama producent osiągnął nie tylko świetnym profilem rączki, ale przede wszystkim dużo większym niż u konkurencji dolnym wspornikiem z gumową nakładką. Dzięki temu czekan podczas machnięcia zza pleców trzyma się pewniej niż jaesperowy nomic czy bendlerowy fusion. Precyzja ta w pewnym zakresie niweluje nawet jego ewidentną wadę lodową: niską masę, która przy niezbyt idealnym wyważeniu nie napawała optymizmem. Niestety nie miałem okazji przejść trudniejszego lodospadu niż wspomniany WI2/3, więc pozytywne odczucia mogą być zgoła odmienne przy próbie przejścia „Alicji w krainie czarów” (WI5, M7) w temperaturze -20 stopni.

    Kolejny test miałem okazję przeprowadzić już w znacznie przyjemniejszych dla mnie okolicznościach przyrody – w ulubionym drytoolu. Tutaj X–dream wypadł trochę mniej korzystnie, w szczególności w zestawieniu z mocną konkurencją.

    006

    Najbardziej blado w hakodziurkach wypadły ostrza Cassina, które mimo iż noszą dumny napis „mixte” są bardziej lodowe niż toolowe, a wyglądają jakby zaprojektował je wietnamski poławiacz pangi. Ostrze w tym narzędziu w ogóle stanowi pewien ewenement, z jednej strony inżynierom Cassina należy się uznanie za mocno przemyślane i praktyczne rozwiązania, z drugiej jednak powinni otrzymać Nagrodę Darwina za najgłupszy pomysł, jaki można wyobrazić sobie w ostrzu – fabryczny karb.

    Zacznijmy jednak od kąta natarcia pierwszego zęba, który niestety nie napawa optymizmem i nieszczególnie zachęca do „przybaniowania na odlocie”. Jest on po prostu zbyt wypłaszczony i niski, przez co ostrzenie czy dopasowanie kształtu do osobistych preferencji jest praktycznie niemożliwe. O ile taki kształt spisywał się rewelacyjnie w lodzie oraz w trudnościach do M7, tak już na bardziej czujnych chwytach w przewieszeniu sprawiał wrażenie eklektycznego, przez co granica możliwości całej dziaby spadała na łeb na szyję, a wraz z nią sam wspinacz. Nikłym pocieszeniem jest to, że konkurencja także wydaje się niespecjalnie zwracać uwagę na wysokość ostrza oraz kąt jego natarcia. Nisza ta jest jednak powoli, acz skutecznie, wypełniania przez rodzimych producentów customowych ostrzy.

    Wracając natomiast do wzbudzającego (nie tylko) moją konsternację karbu, warto sobie odpowiedzieć na pytanie „co autor miał na myśli”. Nacięcie owo ma podobno informować delikwenta, że tylko do tego miejsca należy piłować ostrze, a później wymienić na nowe. Karb ten poza funkcją informacyjną spełnia jednak inną, mniej pożądaną –  idealnego miejsca do pęknięcia. Przy tak nieprzemyślanym ruchu projektanta, wręcz zaskakujący jest świetnie wymyślony pióropusz zębów chroniący głowicę podczas steinpullerów oraz minimalny młoteczek, który mimo iż „Moby Dicka” nie wklepie, to z całą pewnością pomoże w dobiciu dziaby drugą dziabą. Gardę styliska chroni natomiast świetnie przemyślany system ząbków podobny do tego, z jakim mamy do czynienia w nowej linii Grivela. Kończąc dywagację nad ostrzem, warto wspomnieć o dobrej jakości stali, z jakiej je wykonano. Mimo silnych uderzeń zarówno w skałę jak i beton ostrze nie odkształciło się i mimo feralnego karba (o dziwo) nie pękło.

008

    Kolejnym elementem, który w sportowym drytoolu przeszkadza bardziej niż umagnezjowane chwyty i crashpad pod tyłkiem, to owijka styliska. Niby świetnie trzyma rękę, niby jest tam, gdzie powinna, a mimo to przeszkadza, zwłaszcza podczas wykonywania „dynamicznego tanga z dziabą w zębach”. Nikt o zdrowych zmysłach nie przepada chyba za trzymaniem w kłach aluminiowej rurki owiniętej papierem ściernym. Podobną rolę – rzeczy absolutnie zbytecznej – spełnia górny wspornik palca. Jest on po prostu zbędny, a jego zadaniem jest chyba utrudnianie przekładania X-dreamów w trawersie.

007

    Przeszkody te jednak można bardzo łatwo usunąć i dostosować X-dreama do własnych potrzeb, wystarczy odkręcić wspornik, a stylisko owinąć, przyjazną dla wizyt u stomatologa, taśmą Emos. Voila! Tak oto otrzymujemy świetne, sportowe narzędzie, które dzięki profilowi styliska oraz ergonomicznej rączce, świetnie pracuje podczas skrótów, a trafienie zza pleców w mikroszczelinkę może nastręczać problemów jedynie choremu na parkinsona.

004

    X-dream to świetne narzędzie, zwłaszcza dla początkujących. Bardziej doświadczonym może trochę przeszkadzać brak możliwości zrobienia półskrótu (dwa palce na górnym chwycie, dwa na dolnym). Jest to jednak niewielka ułomność, która nie eliminuje X-dreama z toolowania, a jedynie zmusza do lepszego wizualizowania ruchów na dwa czy trzy do przodu.

    Jednym słowem X-dream jest jak Fiat 500, ładny, przemyślany, ale nie do końca praktyczny. Przy odrobinie chęci możemy z niego jednak zrobić turbodoładowanego Abartha. Wystarczy klucz imbusowy, kawałek gumowej owijki, agresywne ostrze drytoolowe, a otrzymamy prawdziwego skorpiona wżynającego się w lód oraz skałę swoim agresywnym kolcem jadowym.

    Pytanie zatem, czy kupię X-dreamy? Będę szczery. Nie. Jednak nie dlatego, że kolorystycznie nie pasują mi do kasku i wyglądają jakby wymyślił je podpity projektant miecza „Conana Barbarzyńcy”. Nie kupię ich po prostu dlatego, że pod choinkę dostałem już nowe techniczne dziaby.

 

Tekst: Karol B. Szpej

Zdjęcia: Maciej Ostrowski

 

PS. Specjalne podziękowania dla firmy NAMASTE.PL za udostępnienie czekanów do testów.