Za kilka dni, na rynku ukaże się długo oczekiwana pozycja, pierwsze wydanie opisujące Główną Grań Tatr. Autorem jest niestety nieżyjący już Włodek Cywiński, bezsprzeczny autorytet i znawca Tatr.
Włodek nie doczekał się momentu, w którym mógłby ujrzeć swoje dzieło o Grani – marzeniu wielu pokoleń taterników. Już blisko czterdzieści lat temu znał tą grań jak nikt inny. Wówczas pokonał ją, po kilku próbach w nieprawdopodobnie krótkim czasie trzech i pół dnia, zaczynając od wschodu. O tym przejściu, większość z nas wie tylko tyle, ile można było przeczytać w krótkiej notatce, jaka została opublikowana w Taterniku z 1975 roku.
Kilka razy w ostatnich latach zagadywałem go to przejście, bo zawsze uważałem je za jedno z najważniejszych wydarzeń taternictwa. Włodek chętnie o tym opowiadał. Niestety kiedy opowiadał o szczegółach, nie mogłem się do tego odnieść. Moja znajomość GGTW była wtedy zbyt mała, aby zrozumieć niuanse. W zeszłym roku skompletowałem przejście wszystkich jej odcinków, wliczając w to wejścia na większość turniczek, które nie posiadają swoich nazw.
W końcu września rozmawiałem z Włodkiem telefonicznie, chcąc się umówić na rozmowę o GGTW. Włodek prosił o przesunięcie terminu na jesień. W Tatrach panowała ciągle wyśmienita pogoda i jak mi powiedział pozostało mu do wyjaśnienia kilka odcinków, które wymagają jednak ponownego pójścia w Tatry. Mnie również to pasowało, miałem nadzieję na wejście na kilka turniczek, które w pośpiechu ominąłem.
Jego wypadek, był dla mnie wielkim ciosem. Uzmysłowiłem sobie, że wielka skarbnica tatrzańskiej wiedzy odeszła bezpowrotnie.
Kilka dni temu, kiedy na FB zobaczyłem okładkę przewodnika z napisem Główna Grań Tatr, od razu zapytałem znajomego wydawcy, kiedy mogę ją kupić. Jestem pewien, że dla nas taterników, będzie to biblia, do której będziemy sięgać wielokrotnie.
Andrzej Marcisz
Władysław Cywiński w dniach 15-18 lipca 1975 dokonał samotnego przejścia Głównej Grani Tatr w trzy i pół dnia co uważał za swoje największe osiągnięcie, oto jak opisywał to w Taterniku 3/75
Po czterech próbach udało mi się wreszcie w dniach od 15 do 18 lipca przejść główną grań Tatr. Nie korzystałem przy tym z pomocy ekipy wspierającej, korzystałem natomiast z własnoręcznie założonych składów. Szedłem w miarę możliwości ostrzem grani, spośród nazwanych szczytów, turni i turniczek opuściłem jedynie Ostre Czuby, Bartkową Turniczkę i Igłę w Banówce. Jeśli chodzi o przełęcze nie byłem na Rozdzielu i na Małej Rogatej Szczerbinie. Nigdzie nie stosowałem autoasekuracji, natomiast pięciokrotnie zjeżdżałem: z Małej Śnieżnej Kopy, ze Wschodniej Rumianowej Czuby, z uskoku Rysów, z Żabiego Konia i z pierwszej igły grani Pośredniego Mięguszowieckiego Szczytu. Dokładne horarium wyglądało następująco:
15lipca: godz 0.00 Zdziarska Przełęcz; 3.30 Przełęcz pod Kopą, 9.15 Lodowy Szczyt; 11.10 Ostry Szczyt; 17.10 Mała Wysoka; 17.30 Polski Grzebień. Pierwszy biwak założyłem w Wielickim Kotle.
16 lipca: godz. 4.30 Polski Grzebień; 6.10 Zadni Gerlach; 9:55 Żłobisty; 11:05 Mały Ganek; 12.30 Wysoka; 15.05 Żabi Koń; 16.45 Czarnostawiańska Przełęcz. Biwak.
17 lipca: godz. 3.40 Czarnostawiańska Przełęcz; 5.30 Mięguszowiecki Szczyt; 6.40 Zadni Mnich; 10.10 Świnica; 11.00 Kasprowy Wierch; 20.25 Wołowiec. Trzeci biwak przy Wyżnim Jamnickim Stawie.
18 lipca: godz. 2.45 Jamnicka Przełęcz; 9.10 Siwy Wierch; 10.25 Huciańska Przełęcz.
Pogodę miałem wreszcie dobrą- było pochmurno, ale bez opadów i bez mgieł, a stosunkowo chłodne dni ułatwiały marsz. Około 10-minutowy deszcz zaskoczył mnie w okolicy Zadniego Gerlacha, chyba z godzinę padało, gdy byłem na Czerwonych Wierchach, a opad ciągły miałem w ostatnim dniu na odcinku od Rochaczy po Salatyński Wierch.
Władysław Cywiński