Wczytuję się zachwycony w wypracowanie Piotrka i przecieram oczy ze zdumienia gdyż nie widzę cyfry powiewającej dumnie na sztandarze. Pewnie się pojawi w drugiej części opracowania. Widzę natomiast bezinteresowną pasję i fascynację ludzkim wyzwaniem sprzed 90 laty. W analizie Piotrka urzeka i uwodzi uderzającą świeżość oraz brak mentalnej sztampy w ujęciu tematu. Zgoda, Piotrek przemawia poniekąd z pozycji umysłu nawiedzonego, ale bywa, że tylko nawiedzona wnikliwość ma szansę na zbliżenie się do prawdy. Dlatego z fascynacją wsłuchuję się w jego argumentację. Nawet nie przeszkadzają mi wszelkie „anus probandi”, pardon „onus probandi”, ani nawet jakiś „pozytywistyczny redukcjonizm” .. Co to, do cholery. jest? Ale skoro jest, to po tej lekturze skłonny jestem to polubić.
Przestrzegałbym przed pochopnym wytykaniem Piotrkowi braku himalajskiego doświadczenia i osobistego wyczucia strefy śmierci. Właśnie w braku tego doświadczenia upatruję świeżość jego podejścia do tematu. Doświadczenie, nawet najbardziej pouczające pozostawia w naszych umysłach rodzaj plam. Kiedy doświadczenie gromadzi się poruszamy się w gąszczu plam, znaków i symboli których relacje tańcują w głowie i tracimy zdolność czystej percepcji. Plątanina doświadczeń często wiedzie na racjonalne manowce. Piotrek nie jest tą plątaniną skażony i dochodzi do swojej prawdy samodzielnie. Właśnie dlatego jego ogląd wysokogórskiej rzeczywistości jest intrygujący zachowuje świeżość.
W chwilach przełomu brak doświadczenia bywa potężnym atutem.
Warto zwrócić uwagę na poziom zimowego doświadczenia himalajskiego u Wielickiego i Cichego w 1980 podczas pierwszego zimowego wejścia na Everest – był po prostu zerowy. Obaj nie mieli bladego pojęcia ani o zimie himalajskiej ani tym bardziej o strefie śmierci zimą. Wiodła ich czysta, nie skażona plamami doświadczenia energia i pasja.
Również ja znajdowałem się w podobnej pozycji w 1972 na moim pierwszym „big wallu” w Hindukuszu. Nie miałem pojęcia czym jest styl alpejski, bo po prostu wtedy coś takiego jeszcze nie istniało. Wierzcie mi byłem głupkiem, jednakże głupkiem bogatym czystością percepcji.
Przekonują mnie Piotrowe uwagi na temat sprzętu i odzieży tamtejszej epoki. Właśnie na wspomnianej, mojej pierwszej wyprawie używaliśmy odzieży bardzo podobnej do sprzętu z epoki Mallory’iego. W pewnych funkcjach takich jak bielizna, rękawice, skarpety współczesna fascynacja syntetykami wydaje mi się głupia i wymuszona przez rynek. Bardziej cenię w tych funkcjach dominujący składnik wełny a nawet czystą wełnę. Podobnie jest z naturalnym puchem. Zaskakuje we współczesnym drytool’u odejście od obuwia z plastiku i powrót do skóry.
Podoba mi się w opracowaniu Piotra intrygująca dokumentacja fotograficzna, jakby z innej galaktyki. Pozbawiona jest zupełnie dramatycznej estetyki pionu, przeciwnie pokazuje jakieś niepozorne bałuchy, łupkowe stoki i garby. I któż to dokonuje prezentacji tych bałuch i łupków? Czyni to wspinacz zakochany w pionie tak dalece, że korygował jego nieprzystępność dłutkiem. No i proszę, człowiek z dłutkiem w dłoni odsłania przed nami znaczenie i tajemnicę bałuch. Każda z nich ma swoją mroczną i przejmującą historię. Między bałuchami leżą trupy.
Właśnie brak efektownych urwisk skalnych i dramaturgii pionu pozwala w opracowaniu Piotra poczuć barierę najtrudniejszą i najważniejszą – barierę wewnętrzną, która w himalaizmie jest kluczem do sukcesu. Myślę, że Piotrek słusznie wyczuwa, że Mallory i Irvine w konfrontacji z tą barierą byli mistrzami. Domniemanie, że tych dwoje zdeterminowanych alpinistów błąkało się 8 czerwca 1924 od świtu do nocy gdzieś pomiędzy stopniem pierwszym i drugim wydaje się wręcz niedorzeczne. Nie dziwię się wierze Piotrka, że sięgnęli znacznie wyżej.
Mam cichą nadzieję, że w naszym kłótliwym środowisku elegancja Cadykowego opracowania wzbudzi życzliwość i że potrafimy cieszyć się jego pasją i zaproponowaną fantastyczną grą umysłową.
Pociąga mnie ta gra. To w istocie zamysł wielkiej katastrofy która ma szansę naruszyć pojęciowy ład zbudowany na szablonach i złudzeniach o ludzkiej wielkości. Właśnie czymś takim byłoby wykazanie , że w 1924 Mallory’emu i Irvine’owi jednak udało się.
Życzę Cadykowi powodzenia, życzę katastrofy i nieśmiertelności.
Zwierz
Ściana północna – widok z drogi do bazy. foto: Luca Galuzzi – www.galuzzi.it